Pozwolę sobie zacytować klasyka:
"W głupich czasach żyjemy, w głupich."
Horacy Slughorn
W piątek pomagałam Wiktorii w przeprowadzce do Bolesławca...i tym samym żegnałam ostatnią osobę, która w Jeleniej Górze mnie w jakiś sposób trzymała... teraz nie został już nikt...Nie ma Rafała i Dagi - siedzą w Irlandii, nie ma Oli i Piotrka - Anglia, nie ma Maćka i Patrycji - Kanada, masy znajomych z liceum i studiów - głównie Wrocław i reszta świata...nosz w dupę jeża....
Po zorganizowaniu całej wiktoriańskiej przeprowadzki wzięłyśmy piesy na pożegnalny spacerniak :) Zaczęło się miło: nie padało, tereny bajeczne, Wiki włączyła endomondo,Pippin i Tekla pobiegli szaleć po polu w niskim zbożu...
ja: ale fajnie się bawią, zrobię kilka fotek :)
Wiki: hahaha, tylko czemu zawsze jak się wyciąga telefon żeby zrobić zdjęcie, to one przestają się bawić i wracają ;)?
ja: co za pały! ej....tylko czemu mój pies wraca na 3 łapach?....
Pippin przyszedł na ścieżkę z lewą przednią podwiniętą i usiadł, nie chce iść dalej ani kroku... zachęcony przeszedł może ze dwa...odciąża łapę, kuleje...położył się...macam łapę chorą w nadgarstku, Pip zapiszczał, boli go...macam dalej...nic nie czuję...maca Wiktoria, porównujemy do łap Tekli...i nic...
Zapadła decyzja, że wracamy do auta i jedziemy do wetów...Muszę wziąć Pipczaka na plecy, bo nie jest w stanie iść, a zresztą boję się, żeby jeszcze bardziej nie uszkodził tej łapy. Biere go najpierw na plecy...ciężko...potem na ręce....booszzz ile on waży...potem jak jagniątko ;) ufff.. doszliśmy do auta.
nasz spacer miał rekordową długość 100 metrów...nie tak to miało wyglądać!
Jedziemy do Jeleniej, do naszych wetów, to jakieś 60 km...leje...nie zdążę... mają dyżur do 18, a już jest 17:45...Dzwonię do nich, za 15 minut jadą na wizyty domowe i mogą nas przyjąć dopiero koło 21, jak wrócą. Ok, nie chcę iść do nikogo innego. Pitu ląduje w klatce.
U wetów siedzieliśmy godzinę...to nie nadgarstek...to łokieć... :(
Dostał zastrzyk przeciwzapalny i tabletki na kolejne 4 dni, potem kontrola, jak mu nie przejdzie, to rentgen i patrzymy co w trawie (a raczej w stawie) piszczy...na razie trzymamy się możliwości, że to pourazowe,,,wpadł w jakąś dziurę, źle stanął, wykrzywił łapę i boli...ale przejdzie...
Faaaken,,,dlaczego mamy takiego pecha?! Wielkimi krokami zbliża się DCDC Wrocław, właśnie w czasie naszego "wypadku" zaczynał się LADC. W zeszłym roku pojechaliśmy na LADC z rozwaloną łapą, tylko, że wtedy Pip miał opatrunek po same uszy, bo wpadł w jakąś puszkę i wręcz odciął sobie opuszek... łaj łaj łaj.... Nie pojadę na zawody jeśli nie dostaniemy zielonego światła od wetów, nie chce ryzykować. Będzie mi na maxa przykro, bo dużo wysiłku włożyliśmy w przygotowania, ale nie to jest najważniejsze. Czasem swoje ambicje trzeba schować w kieszeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz