nasz team



nigdy nie chciałam mieć psa...

co prawda u nas w domu zawsze były jakieś zwierzęta. A to chomik, bo chomiki kiedyś były jak Mamba - wszyscy mają, mam i ja. Były żółwie wodne, które pogryzły babcie i kazano mi się ich kategorycznie pozbyć... Po tym incydencie nastąpiła posucha na froncie żywego inwentarza... aż byłam zmuszona przeszmuglować do domu patyczaka. Sprawa się sypnęła, gdy patyczak zaczął w niekontrolowany sposób się namnażać i rozpełzać po maminych roślinach doniczkowych. na zdrowie patyczaczki! ;) Pseudohodowle kijanek przemilczę. Aż ... pewnego zwykłego dnia w naszym domu pojawił się pełnowymiarowy zwierz o czterech łapach i ogonie - kot - o wdzięcznym imieniu Kot... :)

taki stan rzeczy utrzymywał się dłuuuugo...

D-aRt-Photography
aż przyszło się z domu wyprowadzić na "swoje". Koteł nigdy wybitnie nie był do mnie przywiązany - zresztą, do nikogo nie był - więc został z rodzicami...a ja znów miałam "życiową lukę zwierzową"... wybitne pole do wszelakich manewrów wszak na swoim, to wolność Tomku! ;) i tak dnia pewnego, całkiem magicznego, pojawił się u nas Pippin :) 

po jego pojawieniu przez chwilę miałam swoistą "depresję poporodową", następnie moje życie wybebeszyło się, zrobiło salto, po czym miękko wylądowało i świńskim truchtem z ogonem wysoko w górze bieży przed siebie na wybrany azymut... 
i to wszystko w najlepszym towarzystwie - mojego Męża, Psa i Przyjaciół




z frisbee łączy nas bardzo burzliwy związek, który przeżywa swoje podniebne wzloty i bolesne upadki. Staramy się na siebie długo nie obrażać, aczkolwiek to zwykle ja muszę pierwsza wyciągać rękę do zgody.  Jaki on jest? Ano, jest wymagający, trudny, ale też łatwy i przyjemny. Potrafi docenić i pozwala cieszyć się małymi sukcesami, by potem podstawić haka. Potrafi mnie wkurwić na maxa, żeby chwilę później, wzruszyć do łez. Po prostu nie da się bez niego żyć, bo jest to miłość wielka i jedyna, od zawsze i na zawsze.





To ryzykowna sprawa wychodzić za pró
domu, uważaj na nogi, bo nie wiadomo, dokąd cię poniosą

Bilbo Baggins


w przeciwieństwie do frisbee, trekking był obecny od zawsze. najpierw był to ALONEtrekking, potem FRIENDtrekking, który przerodził się w HUSBANDtrekking, a stąd to już prosta droga do DOGtrekkingu :) no i własnie i mniej więcej tak to było :) a przygoda trwa po dzień dzisiejszy i nigdy się nie skończy, bo dobre towarzystwo i góry to jest to, co tygrysy kochają najbardziej :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

AddThis