3 czerwca 2014

marchewka czy kij...DCDC Wrocław

to w sumie pytanie zasadnicze jeśli chodzi o zawody we Wrocku...dlaczegóż, a poniewóż...nie wiem, czy mi się podobało, czy jestem zadowolona...Kurcze, żebym nie została źle zrozumiana, nie chodzi mi ogólnie o zawody, czy organizację, czy coś w ten deseń,bo to było na najwyższym poziomie, tylko o naszą bytność na nich w konkurencji toss&fetch...heh śmieszne jest to, że nasz czeski debiut wypadł o niebo lepiej niż te zawody ;) 
Po zawodach w Kralovym miałam taki pałer flałer do pracy, bo to nasz pierwszy raz i tak ładnie poszło, a ja przecież nic nie ćwiczyłam, pies też nie, ale poszło, jesteśmy geniusze, nie no jak potrenuję to wgl będziemy mistrze! - no mniej więcej coś w ten deseń wtedy sobie myślałam, taka nasza, a bardziej moja marchewka...We Wrocku za to, dostałam mocno kijem po dupie...Od Annówki, gdzie tak na prawdę dopiero Aga, pokazała nam o co w tym tossie chodzi, zaczęłam swoje treningi na poważnie, ale bez psa, bo melepeta uszkodził sobie łokieć i był na L4 przez co mieliśmy tylko jeden wspólny trening...niestety baaaardzo mocno odbiło się to na naszym występie. Bez psa rzucam dość dobrze, regularna 3 strefa, czasem 4, rozrzut w granicach pola. no i pięknie. Z psem, 2 strefa, zero regularności, rozrzut - zdarzają się bandy...no i totalny brak zgrania, ja wyrzucam za wcześnie, on obiega z dużym ałtranem. Co skutkuje niedobieganiem do dysków, albo nieskutecznym poszukiwaniem go po niebie, a najbardziej siada nam czas, bo w 90 sekund zrobić tylko 5 rzutów na 2/3 strefe??? no bez jaj... Pipczakowe powroty znacznie się poprawiły, ale moje preparowanie się do rzutu woła o pomstę do nieba... Te zawody dały nam piękny obraz tego nad czym jeszcze musimy popracować i na co nam zabrakło czasu - przede wszystkim na wyrobienie powtarzalności rzutów, ale nie samemu, tylko z psem, bo to całkiem różne bajki ciepanie tylko sobie,a ciepanie psu i nabranie takiego automatyzmu, obieg rzut, obieg rzut, obieg rzut...a nie stoję, odpowiednio złapię, wyceluję, wydam komendę, ciepnę...

Ale tak z drugiej strony, to jak na miesiąc przygotowań i to bez psa, to chyba nie było tak źle? no chyba nie...
Nie wiem co o tym wszystkim sądzić, czy było bardziej na plus czy na minus...zostawię to chyba bez werdyktu, przyjmę od tak, takim jakim jest, jako dobrą lekcję :)
filmidło :)


nie będę się rozpisywać o tym, że poza tym było zajebiście :) że się w końcu nagadałam z Nalepą, że byłam zmęczona jak koń po westernie, że chyba polubiłam surowe marchewki, że poznałam masę pozytywnie zakręconych ludzi, że minęły mi te dwa dni jak 10 minut, że trzęsły mi się nogi na polu startowym, że zgubiłam bluzę, która się odnalazła, że uwielbiam czeskie fristajle i nie znoszę zawodników z "biczfejsem", ech... :)
a tu kilka foć :) 







A i jeszcze takie info do moich niepsich znajomych... kocham mojego męża... :)


5 komentarzy:

  1. Moja Kasiu! najlepszy wpis na blogu do tej pory :*
    surowe marchewki pozdrawiają!
    anonim- nie anonim :D

    OdpowiedzUsuń
  2. już za Tobą tęsknię i dziękuję bardzo! :) :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja mam ten sam problem co ty z tymi rzutami. Psu dorzuce tylko do 2 strefy a nawet mniej a gdy sama rzucam to potrafie nawet do 3 strefy. Nam niestety nie udalo sie przyhechac, bo nie mielismy transportu :/ ale w przyszlym roku na 100% bedziemy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. nie,,,niestety nie będzie nas... fri nie mamy jeszcze poskładanego, a na samego tossa, no cóż.,,ale na bank bedziemy w czechach na zakończeniu sezonu :)

    OdpowiedzUsuń

AddThis