na obczyźnie... no może nie przesadzajmy z tą obczyzną, bo po tylu miesiącach spędzonych w Holandii, to trochę można poczuć się jak u siebie na podwórku ;) Od kilku lat, na wakacje przyjeżdżamy tu do pracy, i co by podreperować nasz studencki budżet pomagamy na plantacji. Ostatni nasz sezon w Holandii, to miał być ten, w którym Pippin pojawił się u nas w domu... niestety...
od 8 sierpnia nie ma mnie w domu, nie ma mnie w moim mieście, nie ma mnie w Polsce... nie ma ze mną psa... razem z Kubą jesteśmy w Holandii... "i co?" spytacie... ano dramat...mimo że Pippin jest pod najlepszą opieką jaką mogłam sobie wymarzyć.
Został z moimi Siostrami tzw "paniami od koni" :) Fakt, że masę czasu przesiadują w stajni, bardzo ułatwia sprawę, bo okazało się, że między koniem, a psem wcale nie ma aż tak wielu różnic ;) I jak tylko człowiek próbuje im coś wytłumaczyć, to te panie przerywają w pół zdania znudzonym "my wiemy...!" :) cudnie! za co bardzo im dziękuję :)
z reguły jestem uczulona na zbędny patos, wzniosłość, przesadę w budowaniu swoim psom "ołtarzyków uwielbienia" na lewo i prawo... np na fb przy postach o psich urodzinach pojawiają się, praktycznie zawsze, opisy jak to pieseł dramatycznie i magicznie, zmienił życie właścicielki...
hmmm... "czyżby?" myślałam...
ale to ja ryczałam ja bóbr w drodze do Holandii, za każdym razem jak spojrzałam na tylne siedzenie w aucie, a jego tam nie było...
to mnie, pierwszego dnia pracy nie opuszczało wrażenie, że miałam coś ważnego zrobić, tylko co? coś mi nie grało... i nagle 'bum' olśnienie... nie wyprowadziłam psa na spacer! ale przecież Pippina z nami nie ma...
to ja, za każdym razem jak szliśmy się z Kubą przejść po pracy, nie miałam co zrobić z rekami, więc brałam zamiast smyczy sznurek,,, tak żeby chociaż coś potrzymać,,,
ale jeszcze tylko trochę, troszeczkę i znów poczuję pod palcami mojego kochanego sierściucha :) nawet nie wiecie, jak po tylu tygodniach rozłąki, może ucieszyć człowieka psi kłak znaleziony na dnie torby podróżnej ... :)
i nagle okazuje się, że bez niego wszystko jest takie szarobure, smutne, rozmemłane , miałkie. a Pippin jest najukochańszy, najwspanialszy, najmądrzejszy...
I dochodzisz człowiecze do wniosku, że ten pieseł dramatycznie i magicznie zmienił cały świat... ech przepadłam ;)
D-aRt-Photography |
ps. cały czas kombinujemy jakby tu ściągnąć naszego włochacza, nie jest to niestety tak łatwe jakby się mogło wydawać, więc trzymajcie kciuki :) !
Zdjęcie Pipina wymiata hahaha :D
OdpowiedzUsuńdzięki :) to jedno z moich ulubionych :) zresztą jak większość fotek od Dagi :)
OdpowiedzUsuńOch skąd ja znam te smutne chwile daleko od psa, niewiedze co zrobić z lewa ręka ( bo przeciez zawsze byla w niej smycz!).. Mimo iż ja nie wyjechałam bez Nanda na dluzej niż 3 tygodnie, strasznie doskwieral mi brak jego zimnego nosa, nie przewracanie sie na tu i ówdzie leżących zabawkach :P
OdpowiedzUsuńPowroty są najpiękniejsze, pomyśl, ze juz niedługo będziecie przezywać wspólne, piękne chwile.. Powitania :)
Pozdrawiamy!
nandoon.blogspot.com