outrun... czyli "coś" co spędza nam (a przynajmniej mi;)) sen z powiek. Serio... jak zasypiam, to mam często rozkminy w tym temacie ;) O jego istnieniu rozpisywałam się już na blogu dość szeroko, a cały nasz problem można zamknąć w jednym zdaniu "... dla Pippina cała impreza kończy się na „łapie”… a potem „we are the champions!”, runda honorowa, czas dla paparazzich, flesze…. Pip unosi się na chmurze i sra tęczą…. "
Ten odcinek "APORTU DO FRISBEE" poświęcony zostaje OUTRUN'om ;)
Aby lepiej zobrazować czym są outrun'y posłużę się taką oto grafiką:
Prawdaż iż wymowna? ;) ❤ dla porównania, poniżej, wykon idealny:
Na początku naszej frisbowej przygody, masa rzeczy poszła, lekko mówiąc, nie tak jak powinna... Zrobiliśmy, a raczej ja zrobiłam, ogrom błędów, których odkręcanie zajęło sporo czasu, a z niektórymi "pałujemy" się po dziś dzień :) I tak też jest z outrun'ami. Ale nie ma co płakać nad zgryzionym dyskiem, trzeba zakasać rękawy i do roboty!
Pomysłów miałam i mam wiele, większość z nich opisałam TUTAJ - słów kilka o aporcie cz.2 dziś chciałam zwrócić uwagę na jedną bardzo istotną rzecz, która przechyliła szalę w bitwie o ładne zawracanie, a mianowicie - UMIEJSCOWIENIE KOMENDY W CZASIE :)
Miejska legenda głosi, że należy podawać psu komendy z wyprzedzeniem - w momencie wykonywania jednego zadaniu już podajemy hasło do następnego. Czyli "polecenie powrotu" - w tym wypadku "imię psa", komunikujemy mu PODCZAS wyskoku/chwytu dysku, a nie jak już pies wyląduje i zaczyna wynosić go na orbitę.
Poskładałam króciutki filmik z naszych treningów. *materiał stary jak świat, bo w Norwegii zima nie odpuszcza i ciężko nagrać coś, co nie wyglądałoby jak taniec pingwina na szkle ;)
A teraz trochę narracji ;)
1) Ćwiczenie standardowe i raczej proste, "na sucho", bo bez zabawki czy frisbee. Chodzi o samą naukę obiegania, a co za tym idzie - ciasnych skrętów. Śmiało można posłużyć się pachołkiem, drzewem, słupkiem, a nawet drugą osobą ;) Wysyłamy burka do pachołka i w momencie, gdy pies obiega ów pachoł, wołamy go po imieniu i tak kodujemy w jego rozczochranej główce, że imię oznacza w tym wypadku zawracanie. Proste? Proste.
2) Podejmowanie zabawki z ziemi. Tutaj, na pierwszy rzut oka, sprawa ma się podobnie, ale rzućmy też drugim okiem (ćwiczymy backhand sasasasa...;P) i widzimy, że utrudniliśmy nieco zadanie. Zabraliśmy pachoł, licząc na to, że pies już wie, co oznacza jego imię w tym łańcuchu zachowań, i dołożyliśmy zbawkę/frisbee. Jeszcze nie latające, ale jesteśmy już bliżej docelowej sytuacji. I tak, wołamy psa, gdy ten dobiega/chwyta zabawkę.
3) Dotarliśmy do rzutu frisbee, niezbyt daleko, bo na początek nasza komenda ma zdecydowanie lepsze działanie na mniejszych dystansach ;) Ale! Nie ma co spoczywać la laurach! 4 strefa jest zdecydowanie dalej! Więc skoro dotarłaś/łeś aż tutaj, nie zostaje ci nic innego, jak tylko wydłużać rzuty i... popracować nad szybkością powrotu .... ;) Ale o tym już w następnym odcinku! :D
UWAGA! Zwróćcie uwagę, w którym momencie nagradzacie psa! Ja (kiedyś, co odbiło się nam czkawką) nagradzałam w momencie chwytu głośnym "suuuuper pieeees!" i innymi takimi, co dało psu sygnał, że własnie SKOŃCZYŁ zadanie... Otóż to błąd... zadanie kończy się w momencie ODDANIA DYSKU PRZEWODNIKOWI ;) I tego chcemy psa nauczyć. Tak więc wszelkie piski,"super psy", gromkie brawa i inne peany pochwalne zachowajmy na później ;)
Przesyłamy pozdro z Oslo i śnieżnego Pipczaka ;)